Title Image

Twój głos

Wyobraź sobie, że nagle zapada cisza. Stoisz przed tronem Wszechmocnego, a anielskie chóry, śpiewające: „Święty, święty” zrobiły sobie niezapowiedzianą przerwę. Sąsiad z ławki z przodu, ten za którym stajesz, by trochę się schować, nagle gdzieś przepadł. Nie ma żadnego kościelnego filaru, w którego cień można by uciec. Jesteś tylko ty i On. I dobrze znane słowa – „Święty, święty, święty Pan, Bóg Zastępów”. W jaki sposób wypowiedziałbyś je, gdyby faktycznie wokół ciebie była cisza, a tuż obok – On? W jaki sposób wybrzmiałyby słowa: „pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej”? I czy dodałabyś jeszcze, że chciałabyś, by Jego chwałą wypełnione było też Twoje serce?…

 

 

Pomyśl, jak zabrzmiałoby Twoje wyznanie wiary, gdyby nie było tylko szybkim wyrecytowaniem znanej formułki, ale gdybyś poczuła, że stajesz w tym momencie ramię w ramię z tymi, którzy przez wieki wyznawali tę wiarę nie tylko słowami, ale też całym życiem. Że twoje „Wierzę w Boga, Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi…” może być wypowiadane równie świadomie, jak wyznanie wiary świętego Pawła, który za Jezusa oddał życie. Że wypowiadając te słowa, masz zaszczyt stać razem z odważnymi kobietami, ze świętą Agnieszką i Agatą, z Felicytą i Perpetuą, które nie wyrzekły się swojej wiary w obliczu śmierci, mimo świadomości pozostawienia na świecie swoich malutkich dzieci. Że to więcej niż słowa. To również gotowość do świadczenia o Bogu, do wyznawania wiara i przyjmowania przeciwności, które na pewno pojawią się, gdy trzeba będzie dać świadectwo przynależności do Jezusa.

 

 

Pomyśl, w jaki sposób przeżyłabyś Eucharystię, gdybyś nagle usłyszała nie tylko jeden, zlewający się całość, wspólny głos modlącego się tłumu, ale też samą siebie. Tak, wiem – pewnie podobnie jak ja, starasz się skupiać na tym, co dzieje się w czasie mszy i przeżywać ją świadomie. Ale pomyśl – tak szczerze i serio – czy starałaś się kiedyś wypowiadać wszystkie te dobrze znane słowa w taki sposób, żeby słyszeć swój głos? Bo jakoś tak jest, że to, co wypowiadamy na głos, brzmi bardziej poważnie, brzmi serio, nabiera mocy. To co powtarzamy lub bez przekonania mamroczemy pod nosem, niewiele w nas zmienia.

 

 

I to jest chyba właśnie klucz do dobrego przeżywania Eucharystii. To, czy msza święta będzie owocna, nie zależy od tego, czy odprawia ją papież, znany rekolekcjonista, czy zwykły ksiądz, czy przeżywana jest w sławnym sanktuarium czy w wiosce zabitej dechami, czy kazanie nas porywa, czy nudzi, albo czy sąsiad z ławki fałszuje. Msza będzie owocna tylko wtedy, gdy poczuję, że ja mam w niej swój udział. Że mam swój głos. Że jestem nie tylko częścią tłumnie zgromadzonej wspólnoty, ale przede wszystkim – że spotykam się z Bogiem osobiście. Bardzo we wspólnocie, ale też bardzo sam na sam.

 

Msza będzie owocna wtedy, gdy przestanę o niej myśleć, jak o cyklicznym spotkaniu anonimowych katolików, a zacznę widzieć w niej czas spotkania ze wspólnotą i – we wspólnocie – z żywym i realnie działającym Bogiem. Gdy odważę się mówić swoim głosem – nie tak, żeby przekrzykiwać sąsiadów czy wyprzedzać ich odpowiedzi (tak przy okazji – to irytujące, prawda? ). Ale tak, żeby usłyszeć, że to ja, właśnie ja konkretnie mówię do Boga. I że On sam – równie konkretnie – może mi w tym czasie powiedzieć coś ważnego.

 

 

Skojarzyło mi się z tym wszystkim wspomnienie tego, co działo się w małym, choć zawsze po brzegi wypełnionego ludźmi, kaszubskim kościółku w miejscowości, w której kiedyś mieszkałam. W okresie wielkanocnym cały kościół jednym (potężnym) głosem śpiewał z pełnym przekonaniem: „Królowo Niebieska, wesel się o Maryjo. Chrystus, któregoś ZNOSIŁA zmaaaaaartwychwstał, Alleluja!”.

 

 

Cóż, Maryja znosiła nie tylko Chrystusa, ale też to wspólne śpiewanie…  A ja daleka jestem od nabijania się z kościelnych przejęzyczeń – wręcz przeciwnie, myślę że szczera i pokorna modlitwa mknie do Nieba niezależnie od tego, czy zawiera błędy językowe, jest dziecięcym „agugu” czy westchnieniem bez słów. Fajnie by jednak było poczuć, że wypowiadane w czasie Eucharystii słowa to coś więcej, niż wyuczone na pamięć formułki. Że to słowa zmieniające życie. Nie tylko dlatego, że są szczególne, lecz dlatego, że mają szczególnego Adresata. Adresata wartego tego, by poświęcić mu 100% swojej uwagi. Potężnego i wszechmocnego, a jednocześnie tak bliskiego, że można do Niego mówić swobodnie i pełnym głosem, bo przecież będąc przy Nim, jesteśmy u siebie. W domu. U Ojca.

Majka Moller
www.theofeel.pl

0