Title Image

Dwoje w kryzysie

Dwoje w kryzysie

(artykuł z tygodnika Niedziela nr2/12.01.2020 . Irena i Jerzy Grzybowscy. Założyciele miedzynarodowego stowarzyszenia Spotkania Małżeńskie. Autorzy licznych publikacji dotyczących małżeństwa, przygotowania do małżeństwa i duchowości małżeńskiej. Rodzice dwóch córek. 

Na początku euforia i życie jak w bajce. Z biegiem miesięcy i lat – coraz więcej problemów, niezrozumienia, pretensji i różnic. Małżeński kryzys. Dlaczego i kiedy się pojawia? Co jest potrzebne, żeby z niego wyjść cało?

Silne uczucia zakochania, fascy­nacji, pożądania, ciekawości tego drugiego „ja” na początku małżeństwa powodują, że stajemy się sobie bliscy i chcemy być blisko sie­bie. Dobrze nam ze sobą. Jest w nas tak silny ładunek ciepłych, przyjem­nych uczuć, jesteśmy tak nimi na­ładowani, że nie zauważamy drob­nych napięć, które się pojawiają. Ale tej miłości – jeżeli jest oparta tylko na uczuciach i na seksie – nie wystar­czy na długo. Jest zupełnie oczywiste, że nasze wspólne życie nie może być oparte wyłącznie na uczuciach, na­wet tych najprzyjemniejszych, ponie­waż ich intensywność jest zmienna.

Zderzenie z rzeczywistością

We wszystkich naszych spotkaniach przed małżeństwem poznajemy się niejako wybiórczo, na pewnych po­lach, które są jakby wyselekcjono­wane z całości życia. W małżeństwie pojawiają się nowe sytuacje, niejed­nokrotnie bardzo trudne, związane z budowaniem wspólnoty dwojga, z codziennymi sprawami, takimi jak praca, dzieci, troska o dom, o zwyk­łe sprzątanie, zakupy i wynoszenie śmieci. Wspólna więź ulega wtedy weryfikacji. To, o czym teoretycznie rozmawialiśmy przed małżeństwem teraz sprawdza się w praktyce. Każdy z nas robi zazwyczaj wszystko tak, ja potrafi najlepiej, w każdym razie tak mu się zdaje. Tymczasem nagle okazuje się, że to, co robi, i to, jak robi, zaczyna się nie podobać współmałżon­ki. Pojawiają się jakieś pretensje, wymówki, że coś jest nie tak.

A ja – powie ktoś – byłem przyzwyczajony w moim domu rodzinnym robić różne rzeczy tak, a nie inaczej, mam określone nawyki, przyzwyczajenia i trudno mi to zmieniać. Poza tak było dobrze i nie widzę powodu, żeby wprowadzać jakieś zmiany. Pretensje i wymówki wywołują w nas złość, niechęć. Te nawyki są często utrwalone w podświadomości, Nie zdajemy sobie z nich sprawy. To są odruchy automatyczne, dla jednego z nas naturalne, ale czasem trudne do zaakceptowania przez współmałżonka. Pojawiają się rozczarowanie, zawód, kiedy uczucia przyjemne, ciepłe, serdeczne gdzieś uciekają, a na ich miejsce pojawiają się uczucia trudne. Obejmują one coraz więcej sfer naszego życia, aż wreszcie zaczy­na się wydawać, że już mnie z tą dru­gą osobą nic nie łączy, że przestałem ją kochać, że przestałem do niej cokol­wiek „czuć”. Coraz częściej teraz spo­tykamy się z takimi wypowiedziami: „Nic już do niego nie czuję” czy „Nie kocham cię”. I fatalne podsumowa­nie: „Nasze małżeństwo jest fikcją”. Ale to nie jest tak, że ktoś „przestał” kochać. Zmniejszyła się tylko inten­sywność uczuć, opadły emocje. Tym­czasem prawdziwa miłość może być dopiero przed nimi. Na razie on czy ona nie potrafią sobie poradzić z trud­nymi uczuciami, które przeżywają. I utrwalają je, sądząc, że budują praw­dziwy pogląd na swoje małżeństwo.

Dlatego kryzysu nie należy się bać. Warto go potraktować jako szansę dla małżeństwa. Pojawianie się kry­zysów zawsze wygląda inaczej, w za­leżności od wieku, stażu małżeńskie­go. Zdarza się, że pierwsze poważne kryzysy pojawiają się już kilka tygo­dni po ślubie. Po prostu opada eufo­ria. Osiągnęliśmy „cel”, którym było małżeństwo, była wielka uroczystość ślubna, a teraz zaczyna się normalne życie, w którym często nie potrafimy się dogadać. Mamy swój język – każde z nas oddzielny. Każdy pilnuje swego. Brak dialogu.

Fazy w małżeństwie

Każde małżeństwo przechodzi różne etapy rozwoju. Psychologowie i so­cjologowie różnie je określają, klasyfi­kują i omawiają. Jednakże wszystkie można sprowadzić do kilku faz:

I  – Fascynacji i zakochania.

II – Do urodzenia pierwszego dziecka.

III – Rozczarowania i przeżywania kryzysów (tu czasem małżonkowie się rozstają).

IV – Ponownej akceptacji i odkrywa­nia dojrzałej miłości.

V – Życia rodzinnego z dorastającymi dziećmi.

VI – Po odejściu dzieci z domu.

VII – Starości.

Przechodzenie przez te fazy za­zwyczaj nie jest płynne, ale towa­rzyszą mu konflikty i kryzysy. Każ­dy ze współmałżonków ma swoją osobowość, niekoniecznie taką, jaką ujawniał przed ślubem. To jest pierwszy moment kryzysu. Dru­gi przynosi narodzenie pierwszego dziecka. Mówi się, że dziecko powin­no połączyć małżonków, że to owoc miłości. Bardzo pięknie, jeśli tak jest, ale po urodzeniu dziecka dochodzi w domu do swego rodzaju rewolucji, która polega na tym, że musimy zu­pełnie zmienić swoje przyzwyczaje­nia, nawyki, nastawienia, tryb życia, niejednokrotnie hierarchię ważnoś­ci spraw. Bardzo często wiąże się to z rezygnacją z kariery zawodowej, do której – bywa – jesteśmy bardzo przywiązani i widzimy w niej swo­ją przyszłość. Tu jednak tak napraw­dę chodzi o coś zupełnie innego. Nie o rezygnację z czegoś, ale o świado­my wybór większego dobra, którym jest dziecko i jego wychowanie. Nie­mniej na tym tle rodzą się często na­pięcia między małżonkami w co­dziennych sprawach. Potem, jeżeli przychodzą na świat kolejne dzieci, polem dialogu jest organizacja ży­cia rodzinnego. Nierzadko konfliktotwórcze są rozmowy na temat spo­sobu wychowywania dzieci, różnice w podejściu do wychowania. Kolej­ny taki kryzysogenny okres przycho­dzi wtedy, kiedy dorosłe dzieci od­chodzą z domu. Pojawia się wówczas syndrom tzw. opuszczonego gniaz­da. Małżonkom zaczyna się wyda­wać, że nic ich już nie łączy, bo do tej pory łączyły ich dzieci. I tu ujawnia się częsty błąd w myśleniu, że celem małżeństwa były dzieci. Otóż celem małżeństwa jest nasza miłość – na­sza wzajemna więź, więź osobowa. Ona jest najważniejsza. Dzieci są owocem tej miłości i ta miłość trwa, powinna trwać dalej – zmienia się tylko jej kształt, bo oto nie ma dzie­ci i musimy inaczej wydatkować na­szą energię, inaczej realizować naszą miłość. A potem jest faza staroś­ci, w której ważne jest zaadaptowa­nie ograniczeń, zarówno własnych, jak i współmałżonka. To bardzo sprzyja małżeńskiej bliskości.

Wiara i zaufanie

Tam, gdzie więcej błędów, potrzeba większej miłości, by je naprawić; tam, gdzie poraniliśmy się mocno, potrze­ba więcej wzajemnej troski, życzliwoś­ci, by te zranienia zagoić. I bliskie jest to słowom św. Pawła: „Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (por. Rz 5,20). Tylko warto tę łaskę zauważyć i chcieć z niej sko­rzystać. Pan Bóg podpowiada, w jaki sposób wyjść z kryzysu. Modlitwa jest środkiem do otwarcia się na łaskę za­uważenia tego. Może to być np. wy­jazd na rekolekcje. Najważniejsza jest wiara, że z prob­lemu można wyjść, że na ogół nie jest tak źle, jak się wydaje na począt­ku – trzeba tylko uwierzyć we włas­ne siły i zaufać Panu Bogu, który te siły daje i zawsze chce, by nasze krę­te drogi stały się proste. Takie poczu­cie nadziei daje m.in. weekend reko­lekcyjny Spotkań Małżeńskich. „Po rekolekcjach nasze problemy się nie zmieniły, ale my patrzymy na nie inaczej” – napisał ktoś po wzięciu udziału w spotkaniu. Takich świa­dectw słyszymy więcej. Potrzebna jest diagnoza sytuacji, bez ocen, bez obwiniania się ani szukania kozłów ofiarnych. Potrzebna jest akcepta­cja, że przeżywamy kryzys, w którym uczestniczymy oboje, w który obo­je jesteśmy uwikłani i z którego ra­zem możemy wyjść. Powinniśmy się wspierać nawzajem w wychodzeniu z kryzysu. Takie podejście do spra­wy jest szansą rozwoju, szansą od­bicia się od najgłębszego dna. Jest krokiem w kierunku miłości coraz dojrzalszej, pięknej.

0